No cóż, stało się. Po przeszło ośmiu miesiącach ostatecznie rozstałem się z M.
Powiem tak: Było mi cholernie przykro patrzeć na nią wiedząc, że w tym momencie jej życie sie totalnie popierdoliło. Płakała. Dużo.
Widziałem, że nie wie co ze sobą zrobić i jak to wszystko ma dalej wyglądać. Tym bardziej, że wiedziała, że to już definitywnie koniec. Nie będzie już kolejnych szans ani powrotów.
Nawet teraz, siedząc już w domu i pisząc to, jest mi przykro. Wiem, że ta dziewczyna kochała mnie na zabój i że stałem się kimś cholernie ważnym w jej życiu. Niemniej jednak nie mogę się do niczego zmuszać i nie będę z nikim wbrew sobie.
Stwierdziliśmy jednak, że zostaniemy w kontakcie. I naprawdę tego chcę. Mimo tego, że M. dała ciała i rozwaliła ten związek, nie mam do niej pretensji. Jej życie ułożyło się tak, że nie była w stanie nauczyć sie wielu rzeczy lub nabrała złych nawyków. Biorąc pod uwagę jej warunki rodzinne jak i poprzedni, bardzo traumatyczny związek, nie ma się czemu dziwić. Nie jestem na nią zły, ani nie jestem też rozczarowany. Rozumiem to.
To, i jak i sam fakt, że podjąłem tę decyzję spowodowały, że poczułem się jak dorosła osoba, trzymająca swoje życie w garści. To ja tu decyduję, kurwa mać.
Patrząc wstecz na to wszystko jest mi przykro. Niesamowicie się zakochałem w tej dziewczynie. Niestety, jej niedojrzałe zachowanie było w stanie zdusić nawet tak głęboke uczucie.
Chuj, życie leci dalej. Konto na Sympatii już mam.